Płatki owsiane z kakao, bananem, syropem klonowym i gorzką czekoladą
PRZED DIETĄ
31 sierpnia 2008 roku, ostatnie upalne popołudnie mijających wakacji. Nazajutrz czeka mnie pierwszy dzień w gimnazjum - nowe środowisko, nowi ludzie, zupełnie nowy start. Stoję przed lustrem i przyglądam się sobie z niesmakiem, jednocześnie nie dopuszczając zdrowego rozsądku do głosu i powtarzając po raz kolejny w głowie - "to nie ja jestem za gruba, to oni wszyscy są za chudzi". Mimo tak bezkrytycznego podejścia postanowiłam jednak coś zmienić, by już nikt nigdy nie mógł mi zarzucić, że moja waga jakkolwiek odbiega od normy. Ale jakie pojęcie o zdrowym odżywianiu może mieć 12-latka, której żadne z rodziców nie nauczyło nigdy podstawowych zasad zbilansowanego żywienia, a jedyną dietą, z jaką się do tej pory zetknęła, była "łagodniejsza" wersja bulimii (tj. przeżuwanie i wypluwanie), o której opowiadał Carrie Bradshaw jej dawny znajomy w "Seksie w wielkim mieście"? Moje 72 kg ciążyło mi jednak wówczas tak bardzo, że chyba odcięło dopływ krwi do mózgu. Nie chcę specjalnie zagłębiać się w opisywanie metod, dzięki którym schudłam, ale w ciągu niewiele ponad trzech miesięcy moja waga spadła do 54 kg. Byłam z siebie niezmiernie dumna, jednak wygłodzony i pozbawiony wszelkich wartościowych składników odżywczych organizm (myślałam wtedy w mniej więcej taki sposób - "zacznę się zdrowo odżywiać, kiedy tylko schudnę"), których do tej pory i tak dostarczałam mu niewiele, upomniał się w końcu o swoje. Nową, niższą wagą cieszyłam się może dwa tygodnie, by potem w zastraszającym tempie zaprzepaścić cały swój wysiłek. Co prawda nigdy już nie wróciłam do mojej wyjściowej wagi, jednak już do końca gimnazjum oscylowała ona w granicach 60 kg i uodporniony na wszelkie próby ponownego zrzucenia zbędnych kilogramów organizm trzymał się jej kurczowo już przez resztę czasu.
DIETA WŁAŚCIWA
Na początku liceum nie popełniłam na szczęście tego samego błędu, choć od tragedii było o włos. W akcie desperacji, ponieważ nie działały już na mnie żadne diety, spędziłam tydzień na magicznej diecie "1000 kalorii" (choć chyba tylko wtedy mi się tak wydawało, bo w rzeczywistości pewnie nie przekraczałam nawet 800 kalorii). Przez trzy lata gimnazjum moja wiedza na temat odżywiania nie uległa znaczącej poprawie - nie zdawałam sobie wówczas sprawy z tego, że te 1000 kalorii to dla organizmu praktycznie głodowa dawka, jednak mimo wszystko wydawało mi się to lepszym rozwiązaniem niż odwiedzanie toalety po każdym posiłku. Kiedy w efekcie prawie miesiąc spędziłam w łóżku, ledwo podnosząc się o własnych siłach, by pójść do toalety, uświadomiłam sobie, jak wyniszczająca jest ta ponoć cudowna dieta. Wtedy właśnie dotarło do mnie, że odchudzanie wcale nie jest takie proste (bo gdyby tak było, nie byłoby przecież na świecie grubych ludzi), a żeby trwale schudnąć, trzeba po prostu na to zapracować. Dobrze się żarło całe życie, a teraz chciałabyś schudnąć z dnia na dzień? Nie, to tak nie działa. Zrozumiałam w końcu, że zdrowe odżywianie to nie jest coś na chwilę, by tylko schudnąć, a potem powrócić do dawnych nawyków żywieniowych, lecz to rzecz, której trzeba nauczyć się na całe życie. Nauczyłam się więc jedzenia praktycznie od nowa, bo po latach życia w tej żywieniowej psychozie już nawet nie pamiętałam, jak odżywiają się normalni ludzie. Powolna dieta stabilizacyjna, stopniowe zwiększanie ćwiczeń i pierwsze od dłuższego czasu ważenie. Waga w końcu drgnęła - jednak nie cieszyłam się na zapas, żeby nie zapeszyć. Z tygodnia na tydzień większe dawki kalorii, by w końcu dojść do tego redukcyjnego minimum, jakim jest 1500 kalorii, złapanie ćwiczeniowego bakcyla (i pomyśleć, że wcześniej wolałam mniej jeść, byleby tylko nie musieć podejmować jakiejkolwiek aktywności fizycznej!), a waga zaczęła spadać jak oszalała! Codzienne treningi z Ewą Chodakowską i godziny spędzone przed telewizorem na rowerku stacjonarnym stały się już wtedy normą, biegałam minimum dwa razy w tygodniu, skakałam na skakance, co sobotę odwiedzałam zaś basen. Ta aktywność to było coś, czego naprawdę było mi trzeba - nie obowiązek, ale wyzwalająca miliony endorfin przyjemność; prawie jak kiedyś czekolada - wciąż chciałam więcej i więcej. Największą ironią jest to, że kiedy zbliżałam się do osiągnięcia celu i zwiększałam wciąż kaloryczność posiłków, waga ciągle spadała. Doszłam w końcu do pułapu 2000 kalorii, który wydawał mi się wtedy absolutnym maksimum dla jakiejkolwiek średnio aktywnej kobiety, a z ważenia na ważenie ciągle widziałam na wadze mniejsze liczby.
PO DIECIE
Moja waga zatrzymała się w końcu na 46 kilogramach - nie mniej, nie więcej, praktycznie z każdym ważeniem pokazuje tyle samo. W trakcie diety nauczyłam się naprawdę sporo na temat zdrowego odżywiania i w mojej głowie pojawił się nawet pomysł o studiowaniu dietetyki. Póki co spełniam się w tej kwestii układając diety koleżankom zafascynowanym moją metamorfozą. (; Myślę, że jem codziennie minimum 2300 kalorii (już bez zawyżania!), co przy moim aktualnym prawie kompletnym braku aktywności jest moim zdaniem optymalną ilością. Brakiem aktywności nazywam "symboliczne" bieganie dwa razy w tygodniu i korzystanie weekendami z uroków rowerka stacjonarnego. Kiedy jednak znajduję czas na jakieś dodatkowe treningi, zawsze dbam o to, by zjeść odpowiednio więcej kalorii. W normalne dni jadam pięć regularnych posiłków - kiedyś się z tego śmiałam, ale mój organizm przyzwyczaił się do takiego trybu. Nie trzymam się jednak kurczowo wyznaczonych godzin posiłków - kieruję się po prostu uczuciem głodu. Jako że śniadanie to najważniejszy posiłek dnia, rano niczego sobie nie odmawiam. Ważne, by było pożywne i wartościowe. Kiedy idę do szkoły, zawsze biorę ze sobą składaną kanapkę i jogurt naturalny z wkrojonymi owocami, natomiast kiedy zostaję w domu, zjadam większe drugie śniadanie i w międzyczasie przekąszam jeszcze jabłko. Takie drugie śniadania często wychodzą nawet większe od tych, które pojawiają się na blogu, ale dopiero po zafundowaniu sobie solidnej dawki kalorii jestem w stanie zabrać się za coś produktywnego. Obiad to po śniadaniu mój ulubiony posiłek. Spełniam się jako kucharz amator, a gotowanie sprawia mi ogromną przyjemność. Ostatnimi czasy w porze obiadowej królują u mnie trochę zapomniane rośliny strączkowe, które w obecną pogodę wraz z dużą ilością warzyw stanowią idealną bazę do wszelkiego rodzaju treściwych, rozgrzewających zup. Jeżeli chodzi zaś o kolacje, to one również bywają obfite - w końcu mózg musi skądś czerpać energię do całonocnej nauki. (; Kiedyś 500 kalorii zjedzone na kolację wydawałoby mi się czymś nierealnym, dziś to już raczej norma. Wprowadzając nowe nawyki żywieniowe odkryłam również cudowne zdrowe tłuszcze - czego jak czego, ale ich zdecydowanie sobie nie odmawiam. I nawet na te pochodzenia zwierzęcego również patrzę ostatnio bardziej przychylnym okiem - do tego stopnia, że jako chyba apogeum powrotu do normalności wprowadziłam do swojej diety z powrotem masło. Jako stuprocentowy mięsożerca z bólem serca musiałam ograniczyć ilość spożywanego białka (3 g na kilogram masy ciała to jakby nie patrzeć za dużo), natomiast podstawę moich posiłków stanowią te "dobre" węglowodany - wszelkie produkty pełnoziarniste: przede wszystkim razowe pieczywo, nieoczyszczone ryże i kasze. Od pewnego czasu przestałam już nawet wchodzić na wagę. Nie obawiam się jednak spożywania takich ilości kalorii, bo wiem, że pochodzą z wartościowych, nieprzetworzonych produktów, które dostarczają mojemu organizmowi niezbędnych wartości odżywczych. Sądzę, że nawet od nadmiaru tych wartościowych kalorii mimo wszystko jednak trudniej utyć, niż gdyby pochodziły one z bezwartościowego, śmieciowego jedzenia.
Myślę, że udało mi się zrehabilitować w stosunku do samej siebie za te poprzednie lata. Zdrowe odżywianie wpisane jest już w mój styl życia i nie wyobrażam sobie powrotu do dawnych nawyków żywieniowych. A najbardziej dumny jest z tego faktu o dziwo mój tata, który na każdym kroku chwali się, jak to zdrowo odżywia się jego córka. Szkoda tylko, że na tym poprzestaje i sam nie pali się póki co, by wcielić to w życie. (;
Wniosek? Nie ma czegoś takiego, jak ta osławiona "genetyczna skłonność do tycia". Kiedy byłam małym grubaskiem, również tłumaczyłam sobie w ten sposób swoją wagę. Teraz jednak wiem, że każdy może rozkręcić swój metabolizm - bez względu na to, w jak beznadziejnej sytuacji był do tej pory - nie wolno tylko bać się jedzenia, bo właśnie to zdrowe, pełnowartościowe i nieprzetworzone jest w tym wypadku naszym największym sprzymierzeńcem.
EDIT: Na wszystkie maile będę starała się regularnie odpowiadać, jednak proszę o wyrozumiałość, jeżeli trochę to potrwa.
Przeczytałam cały post i się z Tobą zgadzam, ja też ważyłam kiedyś ponad 70 kg i również schudłam w bardzo szybkim tempie (jedząc nawet 600 kcal dziennie) do wagi 53-54 kg, którą aktualnie utrzymuje. Pamiętam jak się odchudzałam i nawet 1400 kcal to było dla mnie dużo, ale na szczęście w porę się ogarnęłam. Od zdrowej żywności bardzo trudno przytyć, więc kalorie w tym momencie powinny przestać mieć znaczenie. Gratuluję zdrowego podejścia i rozsądku do tego wszystkiego :)
OdpowiedzUsuńcieszę się, że jednak komuś udało się przebrnąć przez ten cały tekst. (; dziękuję za ciepłe słowa!
UsuńJa przeczytałam i mam do Ciebie kilka pytań tylko chciałabym je zadać tak "w 4 oczy" :)
OdpowiedzUsuńbyła by mozliwość?
myślę że jesteś w stanie mi pomóc :)
pisz śmiało na mojego maila - jest podany po prawej stronie. (;
UsuńDaję Ci osobisty medal za ten post :) To się nazywa kawał naprawdę mądrego tekstu. Swoją drogą, muszę Ci powiedzieć, że u mnie było całkiem podobnie - najpierw głupie diety, potem dieta "właściwa", jak to ładnie ujęłaś, a od kilku lat ot, życie. Zdrowe życie.
OdpowiedzUsuńI lecimy do przodu.
Lubię takie owsianki, przypominają mi ciepłe brownie ;p
dokładnie tak smakowała! i dziękuję bardzo za te słowa.
Usuń46kg, faktycznie jest się, czym chwalić, przecież to idealna waga dla KOBIETY...
OdpowiedzUsuńmam 162 cm wzrostu, pozdrawiam. (;
Usuńzdecydowanie za niska waga do takiego wzrostu
UsuńMyślę, że to dobra waga. Ja waze 2kg mniej i mam 2cm wzrostu więcej, ale wyglądam ok, mam drobną budowę naturalnie po tacie. Także drogi Anonimowy nie oceniaj po liczbach.
UsuńNo tak, tylko to jest niedowaga, a Ty w takim razie masz jeszcze wieksza.
UsuńWg jakichś głupich tabel jest to niedowaga ale każdy jest inny a mój organizm pracuje prawidłowo.
UsuńSandro, na Twoim zdjęciu profilowym widzę kość ramieniową obciągniętą skórą i nienaturalnie dużą głowę w stosunku do całej reszty ciała. 44kg przy 164 cm wzrostu to bardzo duża niedowaga w przypadku dorosłej kobiety. To nie tabele są głupie...
Usuńtabele są głupie
Usuńpozdrawiam "wszystko-wiedzącego" anonimka
Widocznie masz wade wzroku lub zwyczajnie zazdroscisz :)
UsuńPięknie to wszystko opisałaś! To super, że udało Ci się wygrać, że jesz jak normalna nastolatka :)
OdpowiedzUsuńŚniadanie jak zwykle rewelacyjne :)
Świetny post! Gratuluję Ci dojścia do tego etapu, na którym jesteś. Oglądajac Twoje posiłki nie mam wątpliwości, że zdrowo się odżywiasz ;) szkoda tylko, że niektórzy nie wiedzą, jak smaczne może być to zdrowe odżywianie.. ;)
OdpowiedzUsuńdokładnie - teraz za nic nie zamieniłabym ukochanej, zdrowej żywności na jakieś kupne, bezwartościowe "substytuty" jedzenia.
UsuńU mnie też dzisiaj rządzi banan i czekolada. Połączenie idealne.
OdpowiedzUsuńWagę mam od ciebie dużo wyższą, ale historia dość podobna :)
ale i wzrostu trochę więcej. (; właściwie nie miałabym nic przeciwko przybraniu kilograma czy dwóch, ale jeżeli mój organizm dobrze czuje się z taką wagą, to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko ją utrzymywać. o jakimkolwiek spadku nie ma jednak mowy i te 46 kg wydaje mi się już zdecydowanym minimum.
UsuńZresztą waga to przecież i kości, a różni ludzie - różne szkielety itp. ;)
UsuńWłaśnie każdy ma inna wagę kości inna ilość mięśni jeden ma wątłą budowę jak np. ja a drugi ciezsza...i śmieszy mnie wytykanie każdemu drobnemu niedowagi ;)
UsuńChyba każdy przechodził przez okres "głupiej" diety, nie ważne ile ona trwała :). Przecież nie urodziliśmy się z informacją o tym jak zdrowo chudnąć, odżywiać się, więc uczymy się tego później. Cieszę się i graaatuluuję, że Ci się udało ;).
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam i jestem pełna podziwu! Wielkie gratulacje :)
OdpowiedzUsuńKiedyś też uważałam, że albo mam tendencję do tycia albo grube kości, człowiek zawsze sobie wszystko jest w stanie przetłumaczyć. A po prostu nie umiałam się odżywiać, to był problem.
OdpowiedzUsuń"Głupia" dieta, sama sobie nią szkodziłam przez pewien czas, teraz na szczęście zrozumiałam, że jedzenie nie jest złe, trzeba tylko odpowiednio dobierać składniki :) Schudłam, teraz jem zdrowo (i wcale nie mało), waga stoi i jest świetnie :)
I oczywiście muszę odnieść się do śniadania Twojego, bo jest pyszne!
z perspektywy czasu te wymówki wydają się być jeszcze głupsze. rodzaj kośćca to przecież maksymalnie kilogram różnicy, ale kiedyś lepiej było sobie tłumaczyć swoją wagę w ten sposób, niż zmienić podejście do żywienia. (;
UsuńW sumie chętnie bym dowiedziała się dokładniej o takim procesie. Ja mimo, że utrzymuje wagę w normie - tez około 45-46 kg tyle ze na jakieś 154-155, to z tego co wiem jem jakieś 1600 kcal (mimo sporej aktywności fizycznej). I zawsze jakos tak sie dzieje, ze jak odłożę sport to momentalnie tyle. I chyba sądze, że to genetyczne, ale jeżeli nie to chetnie bym się dowiedziała jak temu zaradzić.
OdpowiedzUsuńhm, to rzeczywiście dziwne. jeżeli dobrze liczysz spożywane przez siebie kalorie, to trudno mi określić, z czego może to wynikać. jesteś dość drobna, ale i tak nie sądzę, żeby twoja cpm była równa 1600 kalorii - zwłaszcza, że uprawiasz sport. robiłaś jakieś badania na tarczycę? bo problem może leżeć głębiej, a ty możesz nawet nie zdawać sobie z tego sprawy.
Usuńcudowna kakaowa owsianka :3
OdpowiedzUsuńjestem pełna podziwu dla Twojej historii. I niech ktoś zaprzeczy, że "chcieć to móc" :) Z kaloriami to prawda, przeczytałam kiedyś wypowiedź pewnego dietetyka, że źle się odżywiając można przybierać nawet na diecie 1000 kcal, a przy zdrowym jedzeniu chudnąć mimo 3000 ;)
kto ma ferie, ten ma ferie, ja dopiero za miesiąc ;)
Usuńtej drugiej teorii nie próbowałam na sobie sprawdzać, ale to byłoby wspaniałe. :D
UsuńPychota <3
OdpowiedzUsuńBardzo pouczająca historia! Jesteś po prostu wzorem do naśladowania, z odżywianiem jakie masz właśnie teraz!
Przeczytalam, zdecydowanie nie zaluje! Jestem w trakcie diety. Schudlam z 68 do ok. 57 kg w ok.3 msc. Ale zmartwilam sie bo Ty po 3msc diecie mialas problem z powrotem wagi.. 'jednak wygłodzony i pozbawiony wszelkich wartościowych składników odżywczych organizm'. A z kolei na poczatku liceum jadlas nawet 600kcal dziennie i po tej diecie nic sie nie dzialo, nic nie wrocilo, a co wiecej utrzymujesz swoja wage 46 kg. Nie wiem, moglabys mi to jakos wylumaczyc? Co robilas ze w ciagu drugiej diety bardziej restrykcyjnej niz pierwsza niz nie wrocilo a pierwsza sie zle skonczyla chociaz 12 kg w 3msc to srednio wychodzi 1 kg schudniecia na miesiac, a czytalam ze to wlasnie zrowo 1-1,5 kg tyg :) Prosze odpisz
OdpowiedzUsuńnie-nie-nie, diety poniżej 1500 kalorii zdecydowanie nie polecam i u mnie to było tak, że wytrzymałam wtedy może tydzień, a waga ani drgnęła! dopiero potem zaczęłam powoli zwiększać liczbę kalorii, żeby nie przytyć gwałtownie (bo skoro na 800 kaloriach moja waga stała, to co działoby się, gdybym nagle zaczęła jeść choćby dwa razy więcej?). właśnie dopiero wtedy, kiedy zaczęłam spożywać większą ilość kalorii, moja waga ruszyła i tą "dietą właściwą" było właśnie 1500-1600 kalorii, które jest dość sporą dawką, więc nie martwiłam się, że po jej zakończeniu rzucę się na jedzenie. i dopiero dzięki takiej odpowiednio zbilansowanej diecie zrzuciłam wtedy ostatnie 13 kilogramów.
Usuńjeżeli chodzi zaś o pierwszą dietę, to gdyby patrzeć na liczby - chudłam wtedy wzorcowo, ale moje metody... hm, nie były wtedy najlepsze. miałam w tamtym okresie bulimię, więc w efekcie nie dostarczałam swojemu organizmowi praktycznie żadnych składników odżywczych. kiedy w końcu upomniał się o swoje, nie miało znaczenia to, że jadłam wtedy praktycznie wszystko, na co miałam ochotę - bo w efekcie i tak lądowało w toalecie. zaczął magazynować każdą, choćby najmniejszą kalorię i w ten właśnie sposób powróciłam niemal do wagi wyjściowej.
czyli radzisz mi jesc 1500 kcal dziennie zeby to ustrzeglo mnie przed efektem jojo i powrocie wagi po zakonczeniu diety? :) i serio mimo poziomu 1500 bede nadal chudla?
Usuńte 1500 kalorii to nie jest jakaś optymalna dawka dla każdego, jednak wydaje mi się to być takim zdrowym minimum. 1500 kalorii to niewiele ponad podstawową przemianę materii i nie jest to przecież całkowite zapotrzebowanie żadnego zdrowego człowieka. nawet, jeżeli nie jesteś zbyt aktywna, to całkowita przemiana materii wynosi pewnie i tak przynajmniej 1800 kalorii, bo przecież nikt nie leży cały dzień w łóżku. 1500 kalorii to ciągle wartość poniżej cpm, więc to chyba oczywiste, że jedząc mniej kalorii, niż rzeczywiście zużywa twój organizm, ciągle będziesz chudnąć.
Usuńdziekuje :)
Usuńśniadanie przepyszne , wyglada genialnie <3
OdpowiedzUsuńahh te diety , warto bylo schudnąć dla poczucia się lepiej , szkoda ze czasami doprowadza to do choroby czy czego innego ;) kaloriee, ja tego mam po dziurki w nosie jak o tym slysze ;p i tak sama czesto zagladam ;/
w moim przypadku schudnięcie paradoksalnie pomogło mi wyjść z choroby. (;
UsuńHmmm, cos mi tu jednak nie gra. Pamietam Cie z pewnego portalu o odchudzaniu i tam zaczynalas stabilizacje od 1200 kalorii piszac ,ze wiecej na razie w siebie nie mozesz wcisnac. Czy cos Ci sie przypadkiem nie pomylilo z ta zdrowa dieta 1500 ? Nie chce byc zlosliwa, absolutnie, ale pamietam ze rzucilo mi sie w oczy ze taka madra dziewczyna odchudzala sie glupia dieta 1200. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńrzeczywiście - był taki okres stabilizacji, że te 1200 kalorii wydawało mi się nie do przejedzenia. jak jednak pisałam - zwiększałam ilość kalorii stopniowo. teraz już wiem, że miałam wtedy skurczony żołądek, jednak mój organizm mimo fizycznej sytości potrzebował więcej kalorii. kontynuowałam wtedy stabilizację, a te 1200 kalorii było przecież tylko etapem przejściowym z głodowej ilości kalorii do wspomnianego przeze mnie pułapu.
Usuńtj. generalnie chodzi o to, że te 1200 kalorii było powrotem do racjonalnej liczby kalorii, a właściwe odchudzanie zaczęłam jedząc zdecydowanie większe ilości kalorii i uprawiając sport.
Usuńswoją drogą, chyba "przeceniłaś" swoją zdolność do kamuflażu, kochana. (;
UsuńOj chyba mnie z kimś pomyliłaś :)
Usuńtrzeba zaawsze myśleć rozsądnie i nie dać się zwariować... przynajmniej ja tak myślę bo dieta dietą, schudnę ale co potem? :P
OdpowiedzUsuńa śniadanie mistrzowskie :D
Takie śniadanko to bym zjadła ^^
OdpowiedzUsuńGratuluję wytrwałości :D
Cudowne zdjęcie :) Uwielbiam do Ciebie zaglądać.
OdpowiedzUsuńZadziwia mnie zawsze po przeczytaniu czyjejś historii o dietach, odchudzaniu i tym wszystkim, jak bardzo to wszystko jest do siebie podobne.. każdy chyba przez to przechodził. Cieszę się, że Ci się udało :)
:*!
Usuńale pysznie :)
OdpowiedzUsuńja też jeszcze niedawno myślałam że 2000 kcal to dla mnie absolutne maksimum, ale teraz nieraz jem więcej i na wadze tego wcale nie widać, mimo małej aktywnosci fizycznej. Ciesze się z mojego metabolizmu ;)
powinnyśmy się nim cieszyć, póki jest w szczytowej formie i to wykorzystywać, póki jeszcze możemy. :D
Usuńa mogłabyś podać swój przykladowy jadłospis?
OdpowiedzUsuńjasne, podam dzisiejszy:
Usuńśniadanie: domowa bułka żytnia z awokado i natką pietruszki, sok pomarańczowy
ii śniadanie: kakaowe gofry owsiane z sosem z mango
iii śniadanie: jabłko z sokiem z cytryny i cynamonem
obiad: curry z kurczaka, cieciorki, ziemniaków i szalotki w pomidorach
kolacja: jeszcze nie wiem, ale pewnie sałatka z brokuła, makreli wędzonej, kukurydzy (bo pół puszki zalega w lodówce :D), może jeszcze jakieś pomidory koktajlowe do tego - dodatki takie, na jakie przyjdzie mi wieczorem ochota.
Ja też przeczytałam calusi tekst i naprawdę Ci za niego dziękuję! Mam podobną sytuację - też w gimnazjum ważyłam więcej (ja 76 kg przy 165 cm),i potem udało mi się schudnąć. Zazdroszczę metabolizmu, który może i ja sobie wypracuję :) A post dodaję u siebei do zakładek jako motywację ^^ Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńwierzę, że w końcu ci się to uda! (; trzymam mocno kciuki!
Usuńjak wypracowałaś sobie taki metabolizm?
OdpowiedzUsuńRegularnym jedzeniem,sportem ?:)
hm, głównie w taki sposób, jak to właśnie opisałam. przede wszystkim dużą aktywnością i ciągłym zwiększaniem ilości kalorii. potem, kiedy trochę sobie odpuściłam ze sportem, ciągle mogłam jeść podobnie, jak wtedy, kiedy uprawiałam go więcej bez obawy o wagę. myślę, że to zasługa tego, że wypracowałam sobie spory odsetek tkanki mięśniowej w organizmie, a mięśnie zużywają w końcu więcej kalorii niż inne tkanki.
UsuńBardzo ciekawa historia, co najważniejsze jesteś na prostej i wiesz co dobre dla organizmu ;)
OdpowiedzUsuńnapisałam na @. :)
OdpowiedzUsuńtwoja historia jest bardzo dobrym przykladem i chcialabym kiedys o tym z Toba porozmawiac jesli bylaby taka mozliowsc :)
OdpowiedzUsuńjeżeli chcesz, możesz napisać na mojego maila, chętnie odpowiem. (;
UsuńMoim zdaniem tez Twoja historia jest bardzo ciekawa ;) Ja obecnie walcze,ale mam nadzieję,że mi się uda. Wpadnij do mnie (na dwa moje blogi) tez i jak chcesz,to dodaj je do obserwowanych,bo ja Twój dodałam ;)
OdpowiedzUsuńTrzymaj się <3
Pysznie wygląda ta owsianka. Miło poznąc osobę, która też cwiczy z Ewą. ; )
OdpowiedzUsuńjaka Ty chudzinka! to ja ważę dużo dużo więcej od Ciebie.
OdpowiedzUsuńps. ale ta owsianka wygląda... <3
waga nie jest przecież żadnym wyznacznikiem. (;
UsuńByło-minęło.
OdpowiedzUsuńWażne,że teraz jest dobrze. O ile jest.
:)
jest lepiej niż kiedykolwiek. (;
Usuńbardzo mi pomogłaś tym artykułem! strasznie chciałabym rozkręcić swój metabolizm po tych okropnych dietach, bo teraz jest w okropnym stanie i waga rośnie i rośnie... chociaż w moim przypadku musi rosnąć :)
OdpowiedzUsuńa można wiedzieć ile masz wzrostu?:)
OdpowiedzUsuń162 cm, jak już gdzieś tam wyżej pisałam. (;
UsuńWow! Twoja historia wydaje się praktycznie identyczna, jak moja ;) Również zaczęłam dietę (z wagą 75 kg) i od razu zabrałam się za metody Dukana, żeby po kilku miesiącach rozpocząć batalię z limitem 300 (!) kcal dziennie. Waga zrzucona oczywiście wróciła i teraz uczę się na nowo, jak odżywia się normalny człowiek... ;) Marzę tylko o pobudzeniu jakoś swojego metabolizmu, więc staram się ćwiczyć. Swoją drogą... Ile masz wzrostu? Bo 46 kg to malutko! ;D
OdpowiedzUsuńhttp://emptytaste.blogspot.com
jak wyżej. (; jestem krasnalem, więc przy moim wzroście ta waga nie jest aż tak uderzająco niska.
UsuńPrzeczytałam całość i to dobrze, że już jesteś na prostej :) Ja jeszcze walczę, ale jest coraz lepiej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Chciałam się Ciebie zapytać o to czy jak ważyłaś 60 kg to jak schudłaś do 46 kg? Jadłaś wtedy normalnie i ćwiczyłaś czy coś jeszcze?
OdpowiedzUsuńnie. wtedy nie działały już na mnie żadne diety, więc w akcie desperacji vel. głupoty zeszłam poniżej 1000 kcal dziennie. po jakimś czasie waga ruszyła, ale ja czułam się jak 80-letnia babcia, więc zaczęłam stopniowo dodawać kalorii. i tak przez ponad pół roku stopniowo zwiększając ilość kalorii (te 1000 to był przełom grudnia 2011 i stycznia 2012, odchudzać przestałam się na wakacjach) cały czas chudłam, aż doszłam do 2300 kcal, kiedy waga się zatrzymała. więc właściwie miałam dość... z górki. (;
UsuńKurcze zainspirowałaś mnie tym tekstem, naprawdę!
OdpowiedzUsuńJa po dość restrykcyjnych dietach muszę rozkręcić nieco mój metabolizm...
Niestety pojawia się u mnie też problem z kompulsywnym objadaniem się, ale widzę, że nic o tym nie pisałaś, czyli nie pojawił się u Ciebie ten problem, tak?
Świetny tekst! Bardzo inspirujący :). Nie chodzi o to, żeby na chwilę stracić wagę, ale o to, żeby zmienić nawyki na stałe.
OdpowiedzUsuńNiestety Twoje zalecenia nie dzialaja u każdego. Ja tyję nawet na diecie zlożonej z warzyw i chudego mięsa, tyję zawsze gdy przekraczam 1 000kcal.
OdpowiedzUsuńBtw. Masz sporą niedowagę
Ha, zgadzam się całkowicie z tym, co tak pięknie napisałaś. Ja również na przełomie podstawówki, a liceum miałam okres gdzie ważyłam już praktycznie 80 kg. Schudłam mega szybko, na wakacjach, nie jedząc prawie nic. Potem gwałtownie znowu przybrałam na wadze, a w ferie zimowe znowu diametralnie schudłam. Na szczęscie moja wychowawczyni zareagowała i spotkała sie z moimi rodzicami w tej sprawie i z mamą poszłyśmy do dietetyczki. A i odkryłam książkę Beaty Pawlikowskiej, gdzie temat diety jest poruszany w całej książce. Cieszę się ze i tobie się udało. Dzisiaj odkryłam twojego bloga i czuję, że bd tu zaglądać bardzo często, jak nie codziennie :)))
OdpowiedzUsuńjak uczyłaś się jeść od nowa? czytałaś książki, artykuły w internecie?
OdpowiedzUsuńteż chciałabym się nieco doszkolić, ale nie wiem jak mam się za to zabrać, by nie popaść na złe źródła. Jeśli nie byłby to problem, bardzo proszę o wskazówki. Trzymaj się!:)
Pozdrawiam.