Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pieczywo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pieczywo. Pokaż wszystkie posty

25 stycznia 2014

511. cała prawda o Marianie

Domowa pita orkiszowa z hummusem i grillowanym bakłażanem

Czasem... Czasem bywam okropnym leniem.

PITA ORKISZOWA
(1 sztuka)

          70 g mąki orkiszowej typ 1100
          45 ml wody
          łyżeczka oliwy z oliwek
          pół łyżeczki cukru
          pół łyżeczki suszonych drożdży
          szczypta soli

Mąkę, oliwę, cukier, drożdże i sól umieściłam w misce, a następnie stopniowo dolewając wody zaczęłam wyrabiać ciasto rękami. Gdy stało się gładkie i nieklejące, umieściłam je z powrotem w misce i odstawiłam w ciepłe miejsce na 40 minut. Po upływie tego czasu ponownie je zagniotłam, obsypałam mąką i rozwałkowałam z niego placek o grubości ok. 0,5 cm. Ułożyłam go na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i odstawiłam na kolejne 40 minut. Przed upływem tego czasu rozgrzałam piekarnik do 250 stopni. Wstawiłam do niego blachę i piekłam pitę przez 10 minut.

          365 dni temu
Dokładnie 365 dni temu zrobiłam to zdjęcie.


21 stycznia 2014

507.

Opiekane kanapki z domowego chleba tostowego z mozzarellą i pomidorami koktajlowymi pieczonymi z oliwą z oliwek

CHLEB TOSTOWY
(1 duży bochenek - przepis autorski)

          300 g mąki pszennej tortowej
          200 g mąki pszennej pełnoziarnistej
          drobnomielonej (np. graham albo tej z Lubelli)
          400 ml letniego mleka
          30 g stopionego masła
          30 g mleka w proszku
          opakowanie drożdży suszonych
          łyżka cukru trzcinowego
          pół łyżki soli

Obie mąki przesiałam do miski, wsypałam cukier, mleko w proszku, sól i drożdże. Następnie wyrabiając cały czas ciasto mikserem z hakami zaczęłam stopniowo dolewać mleka. Miksowałam je do momentu, kiedy składniki ciasta dobrze się połączyły, stało się ono gładkie i zaczęło odchodzić od ścianek miski. Odstawiłam je w ciepłe miejsce na godzinę do wyrośnięcia. Po upływie tego czasu ponownie zmiksowałam ciasto, by je odpowietrzyć. Następnie używając łyżki przełożyłam je do silikonowej formy do pieczenia i wyrównałam powierzchnię. Odstawiłam je na kolejne pół godziny w ciepłe miejsce. Kiedy ciasto na chleb podwoiło swoją objętość, wstawiłam formę do naparowanego piekarnika nagrzanego do 180 stopni i piekłam przez pół godziny. Po upieczeniu studziłam chleb na kratce. Nie próbowałam ciepłego, ale rozkrojony trzeciego dnia po upieczeniu jest na pewno idealny. :)


          365 dni temu

14 stycznia 2014

500. gdyby Elvis był Włochem, a Maria'n konsekwentny

Panini z domowej pełnoziarnistej bagietki z bananem, masłem orzechowym i bekonem

Tosty z włosami? Polecam, w tym sezonie najmodniejsze blond.
Gdyby Elvis był Włochem, z pewnością nie pogardziłby jednak panini w takiej wersji. A co by było, gdyby Maria'n był konsekwentny? Nie musiałby pisać całego tego posta. Jeżeli chcecie - przeczytajcie, jeżeli nie - to jest ten moment, w którym można napisać już "mniam". Chociaż nie... Banan, masło orzechowe i bekon "mniam"? To... "intrygujące".

Sama nieraz uśmiecham się pod nosem z wyrazem politowania na twarzy, kiedy czytam różne fantazyjne, figlarne, f... filuterne (więcej, więcej przymiotników na f!) tytuły, jakimi opatrzone zostają kolejne równie wymyślne wpisy na niejednym śniadaniowcu. Zatem nie podejrzewałam nawet, że ktokolwiek uwierzy w dosłowne znaczenie naiwnego tytułu wczorajszego wpisu. Jednak... To naprawdę już koniec.
"To naprawdę już koniec". Te słowa od dłuższego czasu powtarzałam sobie praktycznie dzień w dzień. Po każdym słoiku masła orzechowego, po każdej tabliczce czekolady, po każdej blasze ciasta. W kontekście wspomnianego ostatnio przy okazji 365-dniowego flashbacku wpisu poczułam się trochę w obowiązku odnieść do tego, jak wygląda moje podejście do żywienia teraz. Od czasu tamtego posta wciąż dostaję mnóstwo maili, których niemal identyczną treść znam prawie na pamięć. I do pewnego czasu starałam się odpisywać na nie najbardziej rzetelnie i sumiennie, jak tylko potrafiłam. Jakkolwiek muszę przyznać, że po kolejnym kliknięciu "wyślij" po n-tym przepisaniu tych samych rad, tych samych zaleceń, a jedynie po raz kolejny ubranych w inne słowa, zaczęłam je ignorować. Jednak nie dlatego, że zaczęło mnie to nudzić. Dlatego, że zaczęłam czuć, że straciłam w tej kwestii jakikolwiek autorytet, jeżeli kiedykolwiek w ogóle takowy posiadałam.
Nie chcę pisać, jak do tego doszło - co było bodźcem, jak to wszystko do tej pory wyglądało - bo nie ma w tym wiele ciekawego. Jakkolwiek o ile skutki, które towarzyszyły mojej wyniszczającej diecie równo dwa lata temu, zmusiły mnie do jedzenia, o tyle w pewnym momencie, kiedy zwijając się z bólu po zjedzeniu w pojedynkę całej kaczki, blachy ciasta, mnóstwa czekolady i sporej ilości innych rzeczy, o których wciąż wiem tylko ja, ponownie dotarł do mnie jakiś impuls. Coś jest chyba nie tak. "Nie sądzisz, Marianie? To nie jest to, o czym pisałaś tym, którzy mając problem prosili cię o radę. Sama masz teraz problem."
Właściwie to moje świąteczne (i notabene trwające jeszcze sporo przed świętami - w końcu trzeba się było zaprawić w boju) obżarstwo skończyło się dopiero kilka dni temu. Do tej pory śmiałam się, że w te święta nadrobiłam jeszcze te zeszłoroczne, kiedy złapało mnie zatrucie pokarmowe. Ale chyba nie powinno mi być do śmiechu. Nie można wszystkim obarczyć śmierci bliskich, samotności. Ale trzeba też umieć przyznać się do błędu. Wiem, że gdzieś pobłądziłam. Wiem, że mam na tyle silny charakter, że wrócę na właściwe tory i odnajdę odpowiednią drogę. Drogę umiaru.
Po raz kolejny wychodzi to, jakim jestem leniem, bo na pięćsetny wpis nie przygotowałam dla Was nic "speszyl" (chociaż ten wpis... chyba jednak można go pod to podciągnąć :D). Post ze śniadaniem numer 600 będzie jednak inny. 500 to wszakże idealna okazja, by dać sobie te kolejne sto dni na ogarnięcie się. Pogodzenie się ze sobą. Kilka dni temu miałam już zacząć. Ale 500 daje większą motywację. Sto dni, sto śniadań, sto konieczności stoczenia walki ze samą sobą. Za sto dni napiszę, jak zmieniło się moje odżywianie, jak zmieniło się moje ciało na przestrzeni tego czasu. A jeżeli nie będę się wstydzić, to nawet zilustruję efekty odpowiednimi zdjęciami porównawczymi. To, że wstyd i poczucie przyzwoitości wygrają, jest dość prawdopodobne, jednak będę miała te kolejne sto dni na oswojenie się z tą myślą.
A teraz spinam pośladki - pora już dzisiaj porządnie się spocić.

          365 dni temu

13 stycznia 2014

499. to naprawdę już koniec

Domowa pełnoziarnista rustykalna mini bagietka z kozim twarogiem i jogurtem i lawendą

Jutro... Już jutro wszystko będzie jasne.

BAGIETKI RUSTYKALNE
(3 sztuki)

          150 ml mleka
          150 g mąki pszennej pełnoziarnistej
          75 g mąki pszennej tortowej
          15 g masła
          15 g cukru trzcinowego
          łyżeczka suszonych drożdży
          pół łyżeczki soli

Obie mąki wsypałam do miski, dodałam masło, cukier, drożdże i sól i stopniowo dolewając mleka zaczęłam wyrabiać ciasto dłońmi. Wyjęłam je na blat i wyrabiałam przez 10 minut, by stało się gładkie. Uformowałam je w kulę, włożyłam do miski i odstawiłam na 45 minut do podwojenia objętości. Po upływie tego czasu uderzyłam w ciasto pięścią, podzieliłam je na trzy części i na omączonym blacie z każdej z nich uformowałam wałek o długości ok. 30 cm, który następnie skręciłam wokół własnej osi i ułożyłam na wyłożonej papierem do pieczenia blasze. Odstawiłam w ciepłe miejsce na kolejne 45 minut, po czym wstawiłam do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i piekłam przez ok. 15-20 minut.

TYDZIEŃ W RYTMIE PONIEDZIAŁKU vol. 11

Dawno nie kupiłam żadnej fajnej płyty, zatem należało te zaległości nadrobić. Wczorajsze zdobycze to "Dirt" i "Jar of Flies" Alice in Chains, "Ten" Pearl Jam i "Fear of a Blank Planet" Porcupine Tree. Wszystko za mniej niż 100 zł. Marian-meloman jest ukontentowany.




          365 dni temu
Tak się złożyło, że i rok temu zajadałam się domowym pieczywem. Jednak - jeżeli dobrze pamiętam - wtedy nie musiałam się nigdzie spieszyć, bo był środek ferii. Zeszłoroczne smaki to pochwała prostoty w wydaniu wytrawnym. Chociaż tamto śniadanie nie znalazło się w ulubionych, wspominam je bardzo... smacznie. Może warto odświeżyć stary przepis? :)

9 stycznia 2014

495. od niechcenia

Domowy pumpernikiel z grillowaną wędzoną ricottą, cukinią i oliwą z rozmarynem

Przed powrotem do szarej, wielkomiejskiej rzeczywistości musiałam ostatnio z jego całkowitego braku upiec chleb. O pieczeniu jednak oczywiście zapomniałam, więc piekłam go w noc przed wyjazdem. Nie chciało mi się za bardzo kombinować, a że pierwsze, co wpadło w moje ręce, to była grubo mielona mąka żytnia - padło na pumpernikiel. Pieczony bardzo od niechcenia. Może to magia wieczornego pieczenia, może to zwykłe szczęście - wyszedł mi najlepszy pumpernikiel w życiu. Nie mogłam więc nie zjeść kilku kromek (kończącego się już) bochenka również na śniadanie.

W zakładce z przepisami pojawiły się jeszcze wczoraj nowe oznaczenia - etykiety VEGAN, VEGAN FRIENDLY i RAW. Enjoy! :)


A za 100 dni... Za 100 dni nie będzie tutaj już Mariana, który jest dzisiaj.

30 grudnia 2013

485. pomarańczowe niebo

Pomarańczowe tosty francuskie z domowej chałki a'la crepes suzette z trzcinowym cukrem pudrem

Mummy, jakie to było dobre. *.* Najlepsza wersja tostów francuskich, jakie do tej pory jadłam. Szkoda tylko, że chałki już więcej nie zostało.

POMARAŃCZOWE TOSTY FRANCUSKIE
(1 porcja)

      
     2-3 grube kromki chałki

     60 ml soku pomarańczowego
     skórka otarta z połowy
     pomarańczy
     jajko
     szczypta soli

     łyżka masła
     łyżka cukru trzcinowego
     skórka otarta z połowy
     pomarańczy
     60 ml soku pomarańczowego
     +cukier puder do podania

      Do miski wbiłam jajko, wlałam sok pomarańczowy, dodałam skórkę pomarańczową i sól i roztrzepałam je widelcem. W tak przygotowanej masie zamoczyłam chałkę i pozostawiłam na chwilę, by nią nasiąknęła, następnie odwracając ją na drugą stronę. Na patelni rozgrzałam masło i przełożyłam na nią kromki chałki. Usmażyłam je na średnim ogniu z obu stron, by tosty zarumieniły się. Następnie wsypałam na patelnię cukier trzcinowy (ciągle pozostawiając na niej tosty) i pozwoliłam mu się skarmelizować. Gdy cukier rozpuścił się, wlałam na patelnię drugą część soku pomarańczowego, dodałam skórkę otartą z połowy pomarańczy i zwiększyłam ogień. Na największym ogniu "gotowałam" tosty w pomarańczowym syropie, przewracając je w międzyczasie na drugą stronę, dopóki odpowiednio nie zgęstniał i nadmiar płynu był odparowany. Tosty podałam z trzcinowym cukrem pudrem.

25 grudnia 2013

480.

Domowa półpełnoziarnista chałka z masłem i domowym dżemem rabarbarowo-truskawkowym, ciepłe mleko

Niezwykle twarzowy prezent, nieprawdaż?
Jest dziwnie, pięknie.
Jeszcze dziwniej w wieku 18 lat napisać, że to moje pierwsze święta.

CHAŁKA PEŁNOZIARNISTA
(1 bardzo duży bochenek o długości ok. 40 cm)

          200 g mąki pszennej pełnoziarnistej
          200 g mąki pszennej tortowej
          160 ml mleka
          40 g masła
          40 g cukru trzcinowego*
          dwa żółtka
          jajko
          8 g suszonych drożdży
          łyżeczka soli

          kruszonka
          40 g mąki pszennej pełnoziarnistej
          30 g zimnego masła
          20 g cukru trzcinowego

Obie mąki przesiałam do miski, dodałam masło, cukier, drożdże, sól, jajka i żółtka i połączyłam ze sobą wszystkie składniki. Następnie stopniowo dolewając mleka zaczęłam zagniatać ciasto rękami. Wyjęłam je na blat i wyrabiałam przez ok. 15-20 minut, by było gładkie i elastyczne. Uformowałam z niego kulę i umieściłam w misce, odstawiając na godzinę do wyrośnięcia. Po upływie tego czasu uderzyłam w ciasto pięścią i ponownie je zagniotłam. Podzieliłam je na sześć równych części i z każdej z nich uformowałam długi wałek o długości ok. 50 cm. Zlepiłam je ze sobą końcami i zaplotłam w warkocz. Następnie przygotowałam kruszonkę rozcierając ze sobą palcami mąkę, masło i cukier. Chałkę posmarowałam mlekiem, posypałam kruszonką i odstawiłam na kolejną godzinę do wyrośnięcia. Nagrzałam piekarnik do 180 stopni i wstawiłam do niego blachę z wyrośniętą chałkę. Piekłam ją przez pół godziny, po upływie połowy czasu zmniejszając temperaturę do 160 stopni.

*następnym razem dodałabym go dwa razy więcej, bo lubię, gdy chałka jest słodsza

14 grudnia 2013

469. na leniwy poranek, na wytrawnie

       

Jajka zapiekane w szynce parmeńskiej i blanszowanym jarmużu, drożdżowe bułeczki serowe z pecorino romano

Hm, skoro i tak nie piekę ostatnio muffinek, to może by wykorzystać formę do nich w nieco inny sposób? A teraz pora na intymne wyznania - kocham jarmuż!

JAJKA W SZYNCE PARMEŃSKIEJ
(1 porcja)

     2 jajka
     2 plastry szynki parmeńskiej
     kilka liści jarmużu
     (można użyć też szpinaku)
     +sól do podania

Jarmuż przelałam wrzątkiem, a następnie lodowatą wodą i wysuszyłam. Na liściach ułożyłam plastry szynki parmeńskiej i zwinęłam je tak, by utworzyły formę na jajka. Umieściłam je w foremce na muffiny i wbiłam po jednym jajku. Wstawiłam do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i zapiekałam przez 20 minut.



SEROWE BUŁECZKI
(1 porcja)

          35 g mąki pszennej pełnoziarnistej
          35 g mąki pszennej tortowej
          50 ml mleka
          dwie łyżki grubo startego sera pecorino
          (albo parmezanu czy grana padano)
          łyżeczka cukru trzcinowego
          pół łyżeczki suszonych drożdży
          szczypta soli
          +masło do formy i posmarowania bułeczek

Obie mąki przesiałam do miski. Dodałam cukier, drożdże i sól i stopniowo dolewając mleka zaczęłam wyrabiać ciasto dłońmi i robiłam to przez 10 minut, dopóki nie stało się elastyczne i przestało być klejące. Uformowałam z ciasta kulę i odłożyłam na 40 minut do podwojenia objętości. Po upływie tego czasu dodałam do miski ser żółty i ponownie zagniotłam ciasto. Podzieliłam je na dwie części i z każdej z nich uformowałam okrągłą bułeczkę, którą umieściłam w wysmarowanej masłem formie. Posmarowałam je z wierzchu masłem i odstawiłam na 20 minut, by ponownie wyrosły. W tym czasie przygotowałam jajka w szynce. Gdy bułeczki wyrosły, wstawiłam całą formę do piekarnika i piekłam je przez 20 minut w 180 stopniach.

WEEKENDOWY PRZEGLĄD FILMOWY vol. 7: lekko na święta cz. 1

Ostatnio zostałam poproszona o polecenie w swoim weekendowym cyklu jakichś łatwych, niezobowiązujących filmów na czas świątecznego lenistwa. Pierwsze, co od razu po przeczytaniu tych słów przyszło mi do głowy, to film (a właściwie dwa filmy), które mnie najbardziej kojarzą się ze świętami. Nie ze względu na swoją tematykę, ale dlatego, że po raz pierwszy oglądałam je właśnie w okresie świątecznym. Kevin Smith - reżyser nie nazbyt wybitny, ale na pewno w swojej kategorii jest jednym z najlepszych. Duet Smitha i Jasona Mewesa, czyli Jay i Cichy Bob od pierwszego wejrzenia skradł moje serce. Moja przygoda z nimi rozpoczęła się od pierwszej części kultowego "Clerks". Po obejrzeniu tego filmu od razu sięgnęłam po jego sequel, a zaraz potem po całą resztę filmów z udziałem Jaya i Cichego Boba. Żaden już potem nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak obie części "Sprzedawców", ale moja miłość do owego duetu tylko się pogłębiła. Humor w w pierwszej części "Clerks" jest moim zdaniem najbardziej wyważony ze wszystkich komedii Smitha. Czarno-biały film jest niezwykle klimatyczny. Po jego obejrzeniu dopadł mnie nie tylko ból mięśni brzucha, ale i jakaś swoista nostalgia. W drugiej części Smith poszedł o krok dalej - i nie chodzi mi tyle o zainwestowanie w kolorową taśmę, ale przede wszystkim o żarty, na jakie sobie pozwolił. "Clerks II" jest dużo mniej zobowiązujący, choć i po jego obejrzeniu nie udało mi się uciec od tego dziwnego uczucia smutku czy pustki. Tym razem może dlatego, że nie ma już kolejnej części. Co prawda kilka lat temu - pomimo hibernacji postaci Jaya i Cichego Boba - pojawiły się plotki o przygotowaniach do trzeciej odsłony przygód tego duetu, ale póki co nie zostały potwierdzone działaniami. A kim są Jay i Cichy Bob?


10 grudnia 2013

465.

Tosty z domowego chleba żytniego z szynką szwarcwaldzką i żółtym serem, karczochy pieczone z oliwą z oliwek i sokiem z cytryny

Tosty, tosty... Kiedy ja ostatnio jadłam tosty? Dzisiaj nadeszła już najwyższa pora, by odświeżyć zapomniany już dawno opiekacz.
Coraz mniej czasu mam rano. Wczoraj nie zdążyłam napisać nawet na temat śniadania, nie mówiąc już o zrobieniu dobrych zdjęć. Szczerze powiedziawszy - nie sądziłam, że to może się udać. Ciasto z mąki kasztanowej i wody wypatrzyłam już jakiś czas temu w starej gazecie kurzącej się gdzieś na podłodze. Okazuje się, że w prostocie siła, bo smakowało genialnie, a dodatkowo zaplusowało u mnie również strukturą przypominającą najbardziej rozpustne brownies. Koniecznie do powtórzenia.

8 grudnia 2013

463. +PODSUMOWANIE mikołajkowego śniadania

Domowe orkiszowe bułki z fetą z masłem, pomidory pieczone z oliwą z oliwek

Jak obiecałam - dzisiaj podsumowanie naszego wspólnego, czekoladowego śniadania. Do tej pory dostałam 40 linków do Waszych wpisów, które znajdują się poniżej. Klikając w miniaturę możecie przejść do odpowiedniego śniadania. Jeżeli ktoś jeszcze chciałby się pochwalić swoim, dalej czekam na maile. :)


Niektóre śniadania były czekoladowe bardziej, niektóre trochę mniej. Ze wszystkich, które obejrzałam w trakcie przygotowywania tego podsumowania mnie najbardziej do gustu przypadło śniadanie osoby, która była chyba najbardziej przeciwna temu motywowi przewodniemu. Czyje? Mojego Mikołaja! I bynajmniej nie jest to próba wkupienia się w niczyje łaski w podzięce za prezent, bo nie da się ukryć, że naleśniki Kasi mogą być przyczyną niekontrolowanego ślinotoku.
A które z czekoladowych śniadań jest Waszym ulubionym? :)
Przy okazji - co Wy na to, by przy okazji kolejnych takich akcji, tzn. wspólnego śniadaniowania w ramach podsumowania organizować głosowanie, by wyłonić naszych wspólnych faworytów? :)


BUŁECZKI Z FETĄ
(4 małe sztuki)

          160 g mąki orkiszowej typ 1100
          100-120 ml wody*
          łyżka oliwy z oliwek
          łyżeczka cukru trzcinowego
          pół łyżeczki suszonych drożdży
          pół łyżeczki soli
          +kawałek fety (u mnie wyszło
          po ok. 10 g sera na jedną bułkę)

Mąkę wsypałam do miski, dodałam oliwę, cukier, drożdże i sól i stopniowo dolewając wody zaczęłam wyrabiać ciasto rękami. Gdy składniki dobrze się połączą, wyciągam je na blat i wyrabiam przez 10 minut, dopóki ciasto nie będzie gładkie i elastyczne. Formuję z niego kulę, umieszczam w misce i odstawiam w ciepłe miejsce do wyrośnięcia na godzinę. Po upływie tego czasu uderzam w ciasto pięścią, wyjmuję na blat i krótko je zagniatam. Dzielę je na cztery części i do każdej z nich wkruszam po kawałku fety. Formuję bułeczki tak, by połączyć dobrze ser z ciastem. Układam je na silikonowej macie do pieczenia i smaruję oliwą z oliwek. Odstawiam bułeczki do ponownego wyrośnięcia na kolejną godzinę. Przed upływem czasu wyrastania nagrzewam piekarnik do 180 stopni. Wstawiam do niego blachę z bułkami i piekę przez 15 minut. Po upieczeniu studzę je na kratce.

*po 100 ml przestałam już odmierzać :D

OBSERWUJĄ