Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tydzień w rytmie poniedziałku. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tydzień w rytmie poniedziałku. Pokaż wszystkie posty

13 stycznia 2014

499. to naprawdę już koniec

Domowa pełnoziarnista rustykalna mini bagietka z kozim twarogiem i jogurtem i lawendą

Jutro... Już jutro wszystko będzie jasne.

BAGIETKI RUSTYKALNE
(3 sztuki)

          150 ml mleka
          150 g mąki pszennej pełnoziarnistej
          75 g mąki pszennej tortowej
          15 g masła
          15 g cukru trzcinowego
          łyżeczka suszonych drożdży
          pół łyżeczki soli

Obie mąki wsypałam do miski, dodałam masło, cukier, drożdże i sól i stopniowo dolewając mleka zaczęłam wyrabiać ciasto dłońmi. Wyjęłam je na blat i wyrabiałam przez 10 minut, by stało się gładkie. Uformowałam je w kulę, włożyłam do miski i odstawiłam na 45 minut do podwojenia objętości. Po upływie tego czasu uderzyłam w ciasto pięścią, podzieliłam je na trzy części i na omączonym blacie z każdej z nich uformowałam wałek o długości ok. 30 cm, który następnie skręciłam wokół własnej osi i ułożyłam na wyłożonej papierem do pieczenia blasze. Odstawiłam w ciepłe miejsce na kolejne 45 minut, po czym wstawiłam do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i piekłam przez ok. 15-20 minut.

TYDZIEŃ W RYTMIE PONIEDZIAŁKU vol. 11

Dawno nie kupiłam żadnej fajnej płyty, zatem należało te zaległości nadrobić. Wczorajsze zdobycze to "Dirt" i "Jar of Flies" Alice in Chains, "Ten" Pearl Jam i "Fear of a Blank Planet" Porcupine Tree. Wszystko za mniej niż 100 zł. Marian-meloman jest ukontentowany.




          365 dni temu
Tak się złożyło, że i rok temu zajadałam się domowym pieczywem. Jednak - jeżeli dobrze pamiętam - wtedy nie musiałam się nigdzie spieszyć, bo był środek ferii. Zeszłoroczne smaki to pochwała prostoty w wydaniu wytrawnym. Chociaż tamto śniadanie nie znalazło się w ulubionych, wspominam je bardzo... smacznie. Może warto odświeżyć stary przepis? :)

6 stycznia 2014

492.

Czekoladowe naleśniki ze smażonymi na maśle klarowanym mini bananami i czekoladą

TYDZIEŃ W RYTMIE PONIEDZIAŁKU vol. 10

Po małej przerwie świątecznej wracam. Bo w końcu dzisiaj już poniedziałek.

23 grudnia 2013

478.

Pierniczki w czekoladzie, ciepłe mleko

TYDZIEŃ W RYTMIE PONIEDZIAŁKU vol. 9

Tak, ten świąteczny tydzień zdecydowanie będzie w rytm tej melodii. Znacie?
A jakie są Wasze ulubione świąteczne piosenki?

16 grudnia 2013

471.

Frittata z trzech jaj z jarmużem i pecorino romano

Jeżeli ta dobra passa wytrawnych śniadań potrwa jeszcze dłużej, to niedługo nie będą się tu chyba pojawiały inne.
Za cztery tygodnie pięćsetny wpis - jakieś pomysły, sugestie?

FRITTATA Z JARMUŻEM
(1 porcja)

          3 jajka
          solidna garść jarmużu (ok. 80-100 g)
          ok. 30-gramowy kawałek sera pecorino romano
          (można użyć też innego twardego włoskiego sera)
          szczypta soli
          +masło klarowane do smażenia

Jarmuż porwałam na mniejsze kawałki, sparzyłam wrzątkiem, przelałam zimną wodą i dokładnie odsączyłam ręcznikiem papierowym. Białka oddzieliłam od żółtek i ubiłam je ze szczyptą soli na sztywną pianę. Następnie cały czas miksując dorzuciłam żółtka i ser. Na koniec dodałam do masy jajecznej jarmuż i delikatnie połączyłam je łyżką. Na małej patelni rozgrzałam łyżkę masła klarowanego, które dokładnie rozprowadziłam po jej dnie. Na rozgrzane masło wylałam masę jajeczną i na małym ogniu smażyłam przez ok. 5 minut, dopóki boki omletu nie były ścięte. Następnie wstawiłam go razem z patelnią do piekarnika nagrzanego do 200 stopni i dopiekałam przez kolejne 10 minut.


TYDZIEŃ W RYTMIE PONIEDZIAŁKU vol. 8: Brian Eno

Chociaż postać Briana Eno (jak i zresztą zespół Roxy Music) nie jest mi obca, to do tej pory bliższe były mi jednak jego instrumentalne aniżeli wokalne poczynania. Właściwie z tymi drugimi nigdy nie było mi po drodze - aż do czasu, kiedy jakimś trafem wśród sterty wielu innych albumów w moim koszyku znalazła się również płyta "Taking Tiger Moutain (By Strategy)". Zdążyła jednak swoje odleżeć jeszcze fabrycznie zapakowana, zanim wracając do domu w zeszłym tygodniu nie włączyłam jej w końcu w samochodowym odtwarzaczu. Przez mniej więcej cztery pierwsze utwory słuchałam z lekką konsternacją i tajemniczym półuśmieszkiem na twarzy. Biję się w pierś, bo nie doceniałam do tej pory Eno wokalnie. Zasłuchując się w jego ambientowych tworach i zupełnie ignorując śpiew na mojej instrumentalnie ulubionej "Another Green World", pozostawałam do tej pory obojętna na głos Briana. Jakkolwiek, zaraz po powrocie do domu włączyłam płytę jeszcze raz. A potem jeszcze raz. "Taking Tiger Mountain" przypadnie do gustu na pewno wszystkim fanom talentu Davida Bowiego, bo wrażenia inspiracji (i muzycznej, i jeżeli idzie o charakterystyczną manierę w śpiewie) nim jakoś nie mogłam odeprzeć w trakcie pierwszego odtwarzania. "Taking Tiger Mountain" to również zupełne odcięcie się od tego, co tworzył wówczas Eno wraz z Roxy Music, które mnie zresztą nigdy nie pociągało.

9 grudnia 2013

464. dwuskładnikowe ciasto

Ciasto kasztanowe z ricottą i kasztanami
vegan: pominąć ricottę

WEEKENDOWY PRZEGLĄD FILMOWY vol. 6 & TYDZIEŃ W RYTMIE PONIEDZIAŁKU vol. 7: David Lynch

Ostatni przegląd filmowy pominęłam, ale właściwie dzisiejszy "odcinek" można podciągnąć pod obie te serie, więc nie ma tego złego. (; Do dzisiejszego wpisu zainspirowała mnie właściwie jedna piosenka, którą męczyłam ostatnio przez kilka dobrych dni.



David Lynch. Nie tylko reżyser, ale i muzyk - moim zdaniem całkiem zacny. Już kiedyś zresztą próbowałam Was zarazić jego "Good Day Today", które właśnie obok duetu z Lykke Li jest moim ulubionym jego utworem. Sama Lykke Li zresztą świetnie wpasowuje się moim zdaniem i swoim głosem, i pewną nostalgią w śpiewaniu w ten wyjątkowy, niemożliwy do podrobienia lynchowski klimat. Jego teledyski również trudno pomylić, bo już na pierwszy rzut oka mają one sporo wspólnego z jego twórczością filmową. Jeżeli natomiast chodzi o tę, to mojego faworyta wśród filmów Lyncha też już znacie, bo o "Głowie do wycierania" wspominałam już tutaj. Pierwszy film Lyncha (no, poza "Dzikością serca" w dzieciństwie, ale to się nie liczy), który świadomie obejrzałam i do tej pory najbardziej ukochany. To właśnie jeden z tych, które boję się obejrzeć drugi raz. O przodowanie wśród ulubionych dzieł tego reżysera może z "Głową do wycierania" zawalczyć tylko "Miasteczko Twin Peaks", czyli serial mojego dzieciństwa. Właściwie po "Twin Peaks" Lynch nie zrobił zbyt wiele rzeczy, które jakoś specjalnie by mnie zainteresowały (bo ogromną fanką ani "Mulholland Drive", ani nawet "Zagubionej autostrady" nie jestem - tak, to ten moment, kiedy możecie mnie w końcu zlinczować - nomen omen). "Inland Empire" nie podołałam - nie dotrwałam do końca pomimo szczerych chęci. Nie da nie zauważyć się, że filmy Lyncha, gdy ten zaczął bardziej skupiać się również na karierze muzyka, straciły coś z dawnej magii, tajemniczości. Z drugiej strony jednak cieszy mnie przynajmniej fakt, że pomimo iż jego twórczość filmowa straciła w ostatnim czasie, to straciła przynajmniej na rzecz świetnej muzyki. Bo muzyka wciąż jeszcze Lynchowi wychodzi.


CIASTO KASZTANOWE
(1 porcja)

          150 ml wody
          100 g mąki kasztanowej
          szczypta soli
          +ode mnie garść pokruszonych kasztanów

Mąkę wsypałam do miski, dodałam sól, dolałam wody i wymieszałam wszystkie składniki. Na koniec dorzuciłam do masy także kasztany. Przelałam ciasto do kokilki wyłożonej papierem do pieczenia. Piekłam przez 25 minut w piekarniku nagrzanym do 200 stopni.

25 listopada 2013

450. na poniedziałek

Płatki owsiane na soku morelowym z suszonymi morelami gotowanymi w syropie i kremówką
vegan: kremówka -> mleczko kokosowe

TYDZIEŃ W RYTMIE PONIEDZIAŁKU vol. 5

Ten tydzień zaczynam bardzo dziwnie. Po nieprzespanej nocy, kolejny raz niewzruszenie wagarując, z kubkiem czekoladowej kawy pod ręką i laptopem na biurku, kolanach, podłodze - szukając zasięgu. Tak dziwnie, jak dziwna jest Grace Jones. Zaczynam tydzień w takt dźwięków albumu "Nightclubbing". Grace to moim zdaniem niekwestionowana ikona popkultury mogąca się równać z najbardziej wpływowymi kobietami muzycznego biznesu takimi jak chociażby Madonna. Mimo wszystko nie doceniana jednak tak bardzo, choć wcześniej wspomniana pani (choć i Madonnę darzę sporą dozą sympatii) mogłaby Grace czyścić buty, opcjonalnie chronić jej ekstrawagancką fryzurę przed wiatrem. "Libertango" znają chyba wszyscy, ja uwielbiam "Pull Up To The Bumper". Jeżeli jednak nie znacie Grace, to koniecznie nadróbcie zaległości!


  

Fragment kultowego "Frantic" Polańskiego i świetnie motywujące w poniedziałkowy poranek "Pull Up To The Bumper".




Co do śniadania - do tej pory myślałam, że prawdziwym majstersztykiem jest owsianka z masłem. Do tej pory, bo kremówka bije ją na głowę. (;


MORELOWA OWSIANKA

          ok. 350 ml wody
          200 ml soku morelowego
          70 g płatków owsianych
          szczypta soli

          kilka suszonych moreli
          (użyłam sześciu dość sporych)
          łyżeczka cukru trzcinowego
          +śmietana kremówka do podania

Płatki owsiane zalałam wrzątkiem i odstawiłam do napęcznienia. Gdy wchłonęły większość wody, dolałam połowę soku i doprowadziłam płatki do wrzenia. Zmniejszyłam płomień i na małym ogniu gotowałam owsiankę, dolewając w trakcie pozostały sok. Gdy płatki osiągnęły odpowiednią gęstość, dosoliłam je do smaku i odstawiłam pod przykryciem na noc. Jeżeli gotujecie owsiankę rano, można wtedy zalać płatki przed gotowaniem odrobinę mniejszą ilością wody. Morele zalałam wrzątkiem i również pozostawiłam do napęcznienia. Gdy zmiękły, dodałam cukier i gotowałam je na malutkiej patelni na wolnym ogniu, dopóki nie zaczęły się rozpadać, co jakiś czas podlewając odrobiną wody i na koniec odparowując syrop. Owsiankę podałam z tak przygotowanymi morelami i kilkoma łyżkami śmietany 30%.

18 listopada 2013

443.

Płatki owsiane na mleku z kaszą manną i białym makiem w słoiczku po miodzie

TYDZIEŃ W RYTMIE PONIEDZIAŁKU vol. 4: instrumentalnie

Wczorajszy dzień zakończyłam, zaś nadchodzący tydzień rozpoczynam w rytm odkrywania nieznanych dotąd utworów, poznawania nowych dźwięków i trochę też siebie. Wczorajszy dzień zakończyłam słuchając po raz pierwszy płyty "Senior" norweskiego Röyksopp, które - bądź co bądź - kojarzyło mi się do tej pory raczej z wesołkowatymi, infantylnymi melodiami w stylu "Juniora". Spotkało mnie jednak bardzo miłe zaskoczenie. Dacie się zaskoczyć? :)


Czasem słowa w muzyce bywają zbędne. Tak jak w wypadku "Seniora", tak i w wielu innych przypadkach to stwierdzenie wydaje się być prawdziwe. Lubię, bardzo lubię muzykę nieskalaną czczą mową, nieobarczoną ciężarem zobowiązującego do interpretacji, zrozumienia, opcjonalnie do wykonania gestu facepalmu tekstu. Moim mistrzem w tej kategorii jest Buckethead z genialną płytą "Colma" na czele, której nie da się określić inaczej niż ordynarnie - z angielska - mianem masterpiece. "Lifelong Moment" duetu Dalis Car, czyli Petera Murphy'ego i Micka Karna znanego z zespołu Japan, to wspaniałe wspomnienia zawarte w jednym utworze. Podobnie zresztą z "The Big Ship" Briana Eno pochodzącym z jego najbardziej znanego chyba "Another Green World". A jeżeli już jesteśmy przy klasykach, to nie sposób nie docenić również całej trylogii "Tubular Bells" Mike'a Oldfielda. I wreszcie ścieżka dźwiękowa do kusturicowego "Arizona Dream" autorstwa Gorana Bregovića z pięknym i zarazem przerażającym "Death" na czele - to tylko kilka przykładów, które (z szeroko pojętej muzyki popularnej) mogę wymienić naprędce, przywołując gdzieś z samego tyłu mojej głowy. 
Emocje.

11 listopada 2013

436. wspólnie +ROZWIĄZANIE zagadki

Białkowy kokosowy omlet biszkoptowy ze śliwkami smażonymi z cukrem trzcinowym na oleju kokosowym

Nie sądziłam, że macie o mnie tak złe zdanie... Tyle razy zostałam wczoraj wyzwana od buraka - no cóż, ale w gruncie rzeczy ci, którzy mnie tak nazwali - mieli rację. :D Bo to właśnie burak był owym tajemniczym składnikiem wczorajszego śniadania. Dzisiaj natomiast śniadania nie jem sama, bo w towarzystwie Sandry i Ash. Póki co co prawda tylko wirtualnym, ale kto to wie, jak będzie z kolejnymi!

TYDZIEŃ W RYTMIE PONIEDZIAŁKU vol. 3: o tym, co w Empiku

       Wczoraj Marian był w Empiku, którego - nawiasem mówiąc - ostatnio nieprzyzwoicie często jest klientem. A każda następna wizyta to kolejne (minimum) 60 zł zostawione przy kasie. I choć wczoraj poza ową kwotą za sprawą niezwykle miłego obsługującego kolegi zostawiłam tam również szczery uśmiech, to nie o tym chcę dzisiaj napisać. Podejrzewam, że nie tylko ja narzekam na zbyt wysokie ceny płyt. Wiele osób usiłuje wręcz tłumaczyć w ten sposób i jednocześnie usprawiedliwiać piractwo. Mnie samej do bycia świętą w tej kwestii daleko, natomiast odkąd w Empiku pojawiła się promocja, w której kupując trzy płyty płaci się dokładnie 19,99 zł za każdą z nich, zupełnie zapomniałam, jak to jest słuchać muzyki w inny sposób niż z płyty CD. Wczoraj ze sklepu wyszłam co prawda biedniejsza o owe 60 zł, za to bogatsza o trzy nowe egzemplarze do kolekcji - "Earthling" Davida Bowiego, "Facelift" Alice In Chains i debiutancki album zespołu Audioslave o takimże tytule. Moje zdobycze utwierdziły mnie tylko, że i wśród przecenionych płyt mogą trafić się nie lada perełki. Pewnie gdyby nie pewne ograniczenia finansowe wyszłabym z Empiku z jeszcze kolejnymi trzema - jeżeli nie więcej - albumami. No cóż, póki co znowu trzeba zacisnąć pasa, coby jak najszybciej udać się po kolejne - wypatrzone również wczoraj - albumy. W kolejce czekają bowiem usilnie schowane z tyłu empikowych regałów "Outside" Bowiego i "Blue Lines" Massive Attack.
Ten tydzień zaczynam od przesłuchania wyśpiewanego otulającym głosem Chrisa Cornella "Audioslave". A Wy którą z trzech wcześniej wymienionych pozycji wybieracie? :)



BIAŁKOWY OMLET KOKOSOWY

          3 białka
          żółtko
          30 g mąki kokosowej*
          łyżka oleju kokosowego
          szczypta soli

Białka ubijam ze szczyptą soli na sztywną pianę. Zmniejszam obroty miksera i dodaję żółtko i olej, a następnie wysypuję mąkę i miksuję tylko do połączenia się składników. Przekładam masę na lekko natłuszczoną patelnię i smażę na małym ogniu dopóki boki omletu nie będą ścięte. Następnie delikatnie przewracam go na drugą stronę i smażę pod przykryciem przez kolejne 10 minut (ja smażyłam tylko ok. 5 minut - w imię zasady Marian głodny, Marian zły - i trochę przez to opadł). Podałam ze śliwkami usmażonymi na oleju kokosowym z łyżką cukru trzcinowego.

*użyłam mąki kokosowej nieodtłuszczonej (kaloryczność ok. 500 kcal/100 g)

4 listopada 2013

429. bana(na)lnie

Pieczone migdałowe banany z cukrem trzcinowym, jogurtem greckim i płatkami migdałowymi
vegan: jogurt grecki -> ubita śmietanka kokosowa

     TYDZIEŃ W RYTMIE PONIEDZIAŁKU vol. 2: John Frusciante

Dzisiaj znowu będzie raczej dość ogólnikowo, ale tym razem poczułam nieodpartą potrzebę napisania kilku słów o jednym z moich ulubionych nie tyle gitarzystów, co wokalistów.
Swojego czasu, tzn. mniej więcej 10 lat temu (brzmi to trochę, jakbym miała co najmniej 40) byłam wielką fanką Red Hot Chili Peppers. Z wiekiem to uwielbienie jednak jakoś mi przeszło, a kiedy z czasem RHCP stało się prawie tak mainstreamowe jak Christina Aguilera (bo mały Marian zarzucał włosami nie w rytm "Californication", ale wykrzykiwał "True Men Don't Kill Coyotes"), nie chciałam już nawet tego stanu rzeczy zmieniać. Natomiast gdyby nie RHCP, pewnie nigdy nie sięgnęłabym jednak do solowej twórczości Johna Frusciante, ich byłego już gitarzysty. O ile fanką tego, co uskuteczniają teraz Anthony, Flea i Chad wraz z nowym gitarzystą, nie jestem, to kierunek, w którym John zaczął iść od pewnego czasu, jeszcze przed odejściem z zespołu, bardzo mi odpowiada. W 2009 roku wydał genialną moim zdaniem płytę "The Empyrean", dla mnie najlepszą w całej swojej karierze (choć świetna "Shadows Collide With People" również zasługuje na polecenie). Wydaje mi się, że coraz trudniej dzisiaj o dobrą płytę, natomiast "The Empyrean" jest jedną z tych niewielu, na których nie ma dla mnie ani jednego zbędnego utworu. Jeżeli natomiast idzie o Red Hot Chili Peppers, to chociaż zwykle po odejściu z zespołu mojego ulubionego członka (patrz: Black Sabbath z Ozzy'm i Black Sabbath z Dio) moje podejście do niego zmienia się diametralnie, to choć ich obecne poczynania zupełnie po mnie spływają, nie mogę nie docenić Josha Klinghoffera. I tym razem również nie za to, co robi z zespołem, ale za współpracę z Johnem Frusciante właśnie. Obaj gitarzyści przyjaźnią się bowiem od lat i Klinghoffer gościł nie raz na płytach Frusciantego, zaś najbardziej wdzięcznym owocem ich współpracy jest album z 2004 roku "A Sphere in the Heart of Silence" z której pochodzi moja ulubiona piosenka tego duetu, "At Your Enemies". Na koniec zostawiam Was zatem z dwoma utworami - wspomnianym wcześniej "At Your Enemies" i jednym z wielu wspaniałych z "The Empyrean".

   

Poza tym - jak tam od zeszłego tygodnia Wasze doświadczenia z Fismollem? Ktoś się przekonał, posłuchał, polubił? :)

PS: Co powiedzielibyście na dołączanie codziennie do każdego wpisu takiego małego przypomnienia, może po prostu obrazka z linkiem do śniadania, które było np. równo rok wcześniej, ewentualnie 100, 200, 300 wpisów wstecz?

28 października 2013

422. TYDZIEŃ Z DYNIĄ II: dyniowe muffiny z czekoladą +DUŻO ZMIAN


Obiecywałam zmiany i są - będą. Nie wiem, w którą stronę pójdzie teraz blog, ale przygotujcie sobie kilka(naście) dodatkowych minut w poniedziałki i piątki, jeżeli chcecie poczytać tym, czego słucham, co oglądam i co chciałabym Wam szczerze polecić. W poniedziałki czeka Was teraz solidny, muzyczny kop dodający energii, by stawić czoła wyzwaniom, jakie czekają w rozpoczynającym się tygodniu, w piątek zaś podzielę się z Wami moimi propozycjami na weekendowe kino w domu - z laptopem na kolanach, pod kocem, z kubkiem ciepłej herbaty. Zatem... do dzieła!



TYDZIEŃ W RYTMIE PONIEDZIAŁKU vol. 1: Fismoll

         Swoje wywody na temat muzyki mniej lub bardziej ambitnej zacznę od przedstawienia Wam sylwetki pewnego tajemniczego młodego mężczyzny, którego prawdziwość (tak, to chyba najlepsze słowo) skradła ostatnio moje serce. Gdyby jeszcze miesiąc temu ktoś rzucił w trakcie rozmowy ze mną hasło "Fismoll", w najlepszym wypadku - jeżeli miałabym dostęp do internetu - mogłabym je sobie wygooglować. Ale w końcu na niego trafiłam - posłuchałam pierwszego coveru, potem kolejnego. Gdzieś wśród nich znalazłam jego autorskie piosenki - jak się okazuje - poznańskiego artysty. Wczoraj wróciłam do mieszkania z jego pierwszą i jedyną jak do tej pory płytą. Słuchałam jej jeszcze przed zakupem i od razu muszę zaznaczyć, że nie jest to do końca taka muzyka, jaką lubię słuchać, a raczej jaką uznałabym za naprawdę genialną. Bo płyta Fismolla to (nie umniejszając jego twórczości) swojego rodzaju "smęty" czasem przeplecione zaś naiwnymi, wesołymi pioseneczkami. Dlaczego zatem Marian ją kupił? By wesprzeć młodego artystę, który moim zdaniem zapowiada się świetnie - ma ciepły, otulający głos, niesamowitą wrażliwość i bez wątpienia spory talent.
A Wy - znacie już Fismolla? Na koniec zostawiam Was z co prawda nie jego autorską piosenką, ale coverem, który był pierwszym jego utworem, jaki odsłuchałam. Jeżeli o Fismollu jeszcze nie słyszeliście, a chcielibyście się z nim polubić równie mocno co ja, to na początek "Breathe Me" będzie najlepsza. (;


Pełnoziarniste dyniowe muffiny posypane tartą gorzką czekoladą



DYNIOWE MUFFINY Z CZEKOLADĄ
(1 porcja, 4 sztuki)

          90 g dyniowego puree (z hokkaido)
          60 g mąki pszennej pełnoziarnistej
          45 ml maślanki
          15 g stopionego masła
          jajko
          łyżka cukru trzcinowego
          pół łyżeczki sody oczyszczonej
          szczypta soli
          +gorzka czekolada do obtoczenia muffinek
          (u mnie po mniej więcej 10 g na każdą)

Składniki ciasta miksuję na gładką masę. Przekładam ją do silikonowych foremek na muffiny i wstawiam do piekarnika nagrzanego do 200 stopni i piekę przez pół godziny. Po upieczeniu wyjmuję muffiny z foremek i pozwalam im odrobinę ostygnąć. Gdy nie będą już gorące, ale nadal odrobinę ciepłe, obtaczam czubek każdej z nich w tartej gorzkiej czekoladzie. Następnie wstawiłam je na noc do lodówki, by czekolada na wierzchu zastygła.

OBSERWUJĄ