8 listopada 2013

433. na pożegnanie


Maliny z kokosowo-owsianą kruszonką i ubitym mleczkiem kokosowym

Pożegnanie malin, bo to już chyba ostatnie, które udało mi się zdobyć w tym roku. I po raz kolejny owsiana kruszonka - co jak co, ale to moja ulubiona i do wszelkiego rodzaju crumble innej nie chcę!

WEEKENDOWY PRZEGLĄD FILMOWY vol. 2: "Full Metal Jacket"

      Dzisiaj chcę napisać o filmie, którego temat był tutaj wałkowany już kilka razy przy okazji wszelkich nominacji do różnych tagów, warto byłoby więc w końcu go jakoś podsumować.
Z filmami mam tak, że albo mogę je oglądać bez końca, albo po obejrzeniu filmu już do niego nie wracam. Nie wracam zwykle z dwóch powodów, które są sobie tak różne, jak odległe bieguny północny i południowy. Pierwszy powód jest prozaiczny i zakładam, że nie jest to tylko moja przypadłość - jeżeli film jest po prostu zły, nudny albo zwyczajnie nie zrobił na mnie takiego wrażenia, bym chciała obejrzeć go ponownie - po prostu o nim zapominam. Drugi z nich jest bardziej przewrotny. Zdarzają się bowiem takie filmy, które robią na mnie wrażenie tak duże, że również nie jestem w stanie obejrzeć ich drugi raz. Nie potrafię, a może nie chcę - w obawie, że po kolejnym seansie będę patrzeć na film zupełnie inaczej. Że uświadomię sobie jego błędy, że okaże się wcale nie być tak wspaniały, jaki wydał mi się za pierwszym razem, że zniknie gdzieś ta cała magia. Jednym z takich filmów jest właśnie "Full Metal Jacket" Stanleya Kubricka z 1987 roku, jego przedostatnie i moim zdaniem najlepsze dzieło (no dobra, na równi z "Dr Strangelove"). Zauważam jednak tendencję, że ta przypadłość dotyczy w moim przypadków raczej filmów trudnych - podobnie nie odważyłam się do tej pory sięgnąć ponownie chociażby do "Underground" Kusturicy, który niezależnie od tego pozostaje w gronie moich ulubionych filmów, w którym jest również "Full Metal Jacket". Nieraz pisałam również, że filmy wojenne to nie jest moja bajka. Co innego westerny (o tym jednak innym razem), ale filmy wojenne to coś, czego nie potrafię zdzierżyć, a czym byłam katowana w dzieciństwie do znudzenia, bo mój ojciec jest zaś ich ogromnym fanem. Ale dobry film nie podlega żadnym gatunkom, ramom, kategoriom. Dobry film to po prostu dobry film. Pojęcie dobrego, czy nawet wybitnego filmu jest również kwestią bardzo subiektywną, ale od czasu zobaczenia "Full Metal Jacket" film ten stał się dla mnie niemal jego definicją. Dzieło Kubricka ma moim zdaniem wszystko, co taki obraz najwyższych lotów zawierać powinien - "Pełny magazynek" trzyma w napięciu, jest niekonwencjonalny i pozostawia coś więcej niż tylko zarys fabuły. Skłania do refleksji i jeszcze na długie godziny pozostawia wbitym w fotel.
Jeżeli nie boicie się takich filmów (a czasem warto obejrzeć coś ambitniejszego), to mogę Wam szczerze polecić właśnie "Full Metal Jacket". A na zachętę możecie obejrzeć fragment, który najlepiej zapamiętałam z całego filmu i który jest chyba jednym z najlepszych, a jednocześnie idealnie ukazuje również granicę pomiędzy dwoma tak różnymi światami.




PS: Opinie w Weekendowym Przeglądzie są subiektywne - na kinie się nie znam, a przynajmniej nie do tego stopnia, by uważać się za krytyka filmowego, zatem wolę już teraz uprzedzić potencjalne obruszenie fanów (fana :)) "Incepcji". Nie, nie mam gustu.

18 komentarzy:

  1. Ciągle zapominam o tym ubiciu mleczka kokosowego - wygląda super!

    OdpowiedzUsuń
  2. takie śniadanko :) marzenia, a moja studencka lodówka, szału nie robi!:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Full Metal Jacket to jeden z filmów, które w pełni oddają to, jakim człowiekiem i, jakim twórcą był Kubrick- niekonwencjonalny, nieprzewidywalny, szurnięty i cholernie utalentowany. Oglądając właściwie wszystkie, poza Spartacusem filmy Kubricka mogę stwierdzić, że to jeden z jego najlepszych filmów; ) A pierwsza część to majstersztyk po prostu.

    OdpowiedzUsuń
  4. gdzie Ty jeszcze znalazłaś maliny w tym roku? ja już dawno się z nimi pożegnałam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak Ty wytrzasnęłaś o tej porze maliny ? Ja już dawno ich nie widziałam w sklepach :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Pozwoliłam sobie dzisiaj skorzystać z Twojego pomysłu na dodanie pietruszki do śniadania ;) Oto efekt: http://iwonka-bloguje.blogspot.com/2013/11/no-to-kaszka-i-pietruszka.html :)
    Zjadłabym malinki... Dobrze, że przynajmniej truskawki mam zamrożone.

    OdpowiedzUsuń
  7. achhh, maliny! skąd je wytrzasnęłaś w listopadzie?<3

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeny, już myslałam, że pożegnanie z nami:P

    OdpowiedzUsuń
  9. Malinki hm..ja już niestety dawno się z nimi pożegnałam :(

    OdpowiedzUsuń
  10. Wcale się nie dziwię, że to Twoje ulubiona owsianka, musi być przepyszna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lol XD

      Haha, a ja dzisiaj szarpnęłam się na truskawki. Kwaśne jak cholera. A krytycy filmowi i tak przeważnie nie mają gustu:D

      Usuń
  11. to właśnie dzięki Twoim wzmiankom nt tego filmu we wszelkich tagach w sobotę go obejrzałam i muszę przyznać, że aż takiego wrażenia na mnie nie wywarł - tzn inaczej: pierwsza część była mega i oglądałam z zapartym tchem, ale inaczej było z drugą, no ale tak to bywa z kimś, dla kogo klimaty wojenne to dziwna bajka. tak czy inaczej, film na pewno godny uwagi :) tym bardziej dlatego dziwne jest to, że nie jest taki znany.

    OdpowiedzUsuń
  12. nie znam się na filmach, ale może przy wolnej chwili obejrzę:)
    zazdroszczę malin, ja czekam do lipca :(

    OdpowiedzUsuń
  13. wow! zamarzyłam teraz o twoim dzisiejszym śniadaniu *-* miło by było jakby znalazło się przede mną już gotowe ;p no a owsianka kruszonka, co jak co, ale zdecydowanie jest najlepsza !
    kolejny film, którego nie widziałam... może kiedyś będzie okazja obejrzeć :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Maria'n, wiesz, że ja z Tobą bym mogła filmy oglądać. A to dobry kawałek kina jest, racja

    OdpowiedzUsuń
  15. ja zaopatrzyłam się w zamrażalnikowe zapasy malin (choć niezbyt pokaźne)
    miałam dziś oglądać ,,jakiś film" i chyba mnie przekonałaś. również nie znoszę filmów wojennych, więc będzie to ciekawe.. wyzwanie? co do niechęci do powrotu do swoich ulubieńców- zawsze mam to z książkami (chociaż nie przeszkodziło mi to w czytaniu Małego Księcia razy 17)

    OdpowiedzUsuń

OBSERWUJĄ